czwartek, 9 sierpnia 2012

0) Nigdy nie wiesz, kogo masz w rodzinie

Cztery dni temu zmarł mój tata.
Nie żeby mnie ta wiadomość w jakiś sposób poruszyła, w zasadzie było zupełnie odwrotnie, całkowicie się tym nie przejęłam. I nie, nie jestem złą córką. Po prostu ostatni raz widziałam tatę w dniu moich narodzin, czyli 17 lat temu.
W jaki sposób dowiedziałam się o śmierci? Wczoraj na przerwie między biologią a hiszpańskim odebrałam telefon.
- Halo?
- Blair?
- Tak, a kto mówi?
- Twoja ciocia, Valerie – odpowiedziała kobieta po drugiej stronie łamiącym głosem. – Pewnie mnie nie pamiętasz... Dzwonię, żeby ci powiedzieć... Twój tata nie żyje.
Jedyną moją reakcją na to zdanie było upuszczenie babeczki z malinami na podłogę szkolnej jadalni.
- A skąd pani ma mój numer?
- Blair, jestem twoją ciocią... Nie mów do mnie...
- Przepraszam, kiedy jest pogrzeb? I gdzie? – zapytałam i obrzuciłam krótkim spojrzeniem Ryana, Caydence i Bradleya, którzy wbijali we mnie niepokojące spojrzenia.
Pojutrze o 11 w Brighton, cmentarz przy Westhigh Street. Blair...
- Dziękuję, do widzenia.
Tak to mniej więcej wyglądało, rodzinnie jak cholera.
Teraz stoję przed otwartą szafą i kompletnie nie wiem, w co mam się jutro ubrać. Jakoś wypada, w końcu będą chować człowieka, który bądź co bądź w jakiś tam sposób przyczynił się do tego, że mogę teraz oddychać i w ogóle cokolwiek myśleć czy pisać. Eh.


- Musimy się wszędzie spóźniać? Nawet na pogrzeb?
- Claire, daj mi święty spokój – powiedziała mama do mojej czternastoletniej siostry. – Ciesz się, że w ogóle raczyłam tutaj z wami przyjechać.
- Dlaczego jesteś taką egoistką? – młoda nie dawała za wygraną.
- Mówiłam ci, skończ – stwierdziła mama i wróciła do pociągania ust czerwoną szminką Chanel przeglądając się w prawym bocznym lusterku. – Wychodzimy.
Wysiadłyśmy z naszej toyoty malibu na zalaną słońcem ulicę południowego Brighton. Zdecydowanie jest tutaj przyjemniej niż w naszym szarym i brudnym Londynie, ale chyba bym się nie zamieniła...
- Emma! Emma, jak miło cię znowu zobaczyć – do mamy podbiegł jakiś na oko czterdziestoletni facet ubrany w czarny dopasowany garnitur i różową koszulę. Ciekawie.
- Cześć, Johnny – odpowiedziała mama i wymieniła z nim krótki uścisk. – Nie wiem czy pamiętasz, ale to są Blair i Claire – powiedziała i wskazała nas głową.
- Jak mógłbym zapomnieć swoje bratanice? – powiedział Johnny i obdarzył nas szerokim uśmiechem. – Odziedziczyłyście urodę po mamie, zdecydowanie. No, ale my tu sobie rozmawiamy, a tam...
I zgodnym chodem ruszyliśmy w stronę bram cmentarza.
Johnny jak na czterdziestolatka był całkiem, całkiem. Jedynymi jego wadami były oczywiście wiek, stopień pokrewieństwa oraz fakt, że prawdopodobnie był gejem. Ale w sumie nikt nie jest idealny.
Jestem głupia, na pogrzebie ojca oceniam atrakcyjność jego brata.
Po trzech minutach marszu dotarliśmy do malutkiej kaplicy położonej w samym sercu cmentarza, przed którą teraz tłoczył się tłum ubranych na czarno postaci.
- Chodźcie za mną – powiedział wujek Johnny i rozpoczął przepychanie przez sam środek tego zbiegowiska, w którym wszyscy obrzucali nas albo spojrzeniami pełnymi zdumienia, albo pogardy, albo dwóch tych uczuć jednocześnie.
Johnny doprowadził nas pod samo wejście do kaplicy, przez które widać było trumnę i osiem siedzących przed nią osób, po czym gestem wskazał wejście do środka. Niepewnie usiadłam na ostatniej wolnej ławce, którą chwilę potem zajęła także Claire, moja mama i Johnny.
Wtem zabrzmiały pierwsze takty marszu żałobnego, a po moich policzkach spłynęły pierwsze łzy.

Po 20 minutach mszy nie wytrzymałam i cudem przecisnęłam się przez tłum na świeże powietrze. Niewiele myśląc poszłam na tył kaplicy, usiadłam w trawie i zapaliłam papierosa.
- Ty jesteś Blair, prawda? – usłyszałam głos i po chwili zobaczyłam nad sobą chłopaka mniej więcej w moim wieku, który siedział przede mną w kaplicy. A przynajmniej tak sądziłam, biorąc pod uwagę burzę jego kręconych włosów, które niesfornie sterczały na wszystkie strony.
- Tak, jestem Blair – odpowiedziałam i pociągnęłam nosem, po czym uświadomiłam sobie, że muszę wyglądać jak paląca panda z rozmazanym makijażem i petem w ustach. – A ty jesteś?
- Harry – odpowiedział i przysiadł się obok. Dopiero teraz zauważyłam, że całą twarz ma mokrą od łez, a białka zielonych oczu przybrały barwę soku pomidorowego.
- Kogoś mi przypominasz – westchnęłam i zaczęłam przeszukiwać odmęty pamięci. – Wyglądasz dokładnie jak ten śmieszny gościu z tego pedalskiego zespołu, który ostatnio chyba wygrał jakiś program w telewizji. I chyba masz tak samo na imię... – urwałam, widząc jego rozbawioną minę.
- Wiesz co, ja jestem tym śmiesznym gościem z tego pedalskiego zespołu. Ale XFactora nie wygraliśmy.


POKRÓTCE:

_________________________________
Uf, za nami prolog. Nawet nie wiecie, jak się teraz stresuję. Ogółem nazywam się Anka i pisanie od dziecka mnie pociągało, więc w końcu zdecydowałam się założyć bloga. A dlaczego o One Direction? Ostatnio ten temat sprzedaje się jak ciepłe bułeczki, więc pomyślałam: dlaczego nie? Mam nadzieję, że Wam się spodoba (;