sobota, 6 października 2012

NOWY BLOG

cześć, podam Wam adres nowego bloga: HTTP://NOW-GIVE-ME-EVERYTHING.BLOGSPOT.COM -> zapraszam serdecznie! :D

środa, 3 października 2012

ważne + koniec TEGO bloga :C

cześć Wam wszystkim!
na początek chciałam jednocześnie podziękować i przeprosić.
podziękować wszystkim tym, którzy z zapałem czytali i komentowali tego bloga, było mi na prawdę bardzo miło czytając wszystkie pozytywne komentarze oraz strasznie fajnie, gdy pojawiały się też te negatywne, które potem przerabiałam sobie w głowie i poprawiałam rzeczy, które dziewczyny uważały za błędne czy też beznadziejne. dziękuję! 
przeprosić chciałam za to, że troszeczkę bloga olałam. naprawdę miło mi tutaj było, ale myślę, że nie warto go już dalej prowadzić ze względu po prostu na to, że za bardzo go zaniedbałam. nie kręcą mnie już te postaci, które tutaj wprowadziłam - jest mi cholernie głupio z tego powodu, ale cóż, każdy błędy popełnia :C 
założyłam nowego bloga - now-give-me-everything.blogspot.com - który będzie już prowadzony do KOŃCA (chyba, że wystąpią komplikacje ode mnie nie zależne). polubiłam jednak swoich nowych bohaterów, więc wydaje mi się, że też to będzie inaczej niż z tym tutaj, który tak naprawdę był próbą tego, czy w ogóle sobie poradzę (;
naprawdę jeszcze raz przepraszam!
udanego roku  szkolnego :D

piątek, 17 sierpnia 2012

5) Zróbmy sobie przerwę (ogłoszenia)

W sobotę o czwartej rano wyjeżdżam do Chorwacji na dziesięć dni (do przyszłego wtorku), co oznacza, że postów nie będzie (może jakimś cudem pojawi się jeden, którego początek wezmę ze sobą na czymś przenośnym, ale niczego nie obiecuję).
Naprawdę bardzo doceniam to, że komentujecie każdy post, wiele to dla mnie znaczy i cholernie miło mi się robi, kiedy ktoś mnie docenia. Dziękuję także za uwagę o trochę zbyt idealnym świecie, w którym osadzone jest opowiadanie - cóż, każdy ma jakieś słabości, moją jest chyba świat wykreowany w Plotkarze, który był poniekąd inspiracją dla tego bloga, z Plotkary wzięły się także imiona głównej bohaterki i jej przyrodniego brata.
Na koniec wkleję Wam troszeczkę obrazków i piosenek, które miały bardzo duży udział przy powstawaniu pierwszych rozdziałów bloga. 
Miłego końca wakacji! (;

1) waniliowe babeczki
2) berwick street
3) jordan henderson
4) leighton meester i blake lively
5) emma watson i rupert grint
6) moja tarta z malinami

środa, 15 sierpnia 2012

4) Będziemy w piątek, bo mamy wywiad

Londyn o poranku pachnie specyficznie.
Weźmy na przykład Paryż – w Paryżu rano można poczuć zapach croissantów, w Rzymie pachnie świeżo zaparzoną kawą, a Londyn... Londyn pachnie Londynem.
Z papierowym kubkiem caramel macchiato kierowałam się w stronę Greek Street, gdzie leży moja szkoła. Rowan Forest School, jedna z najlepszych placówek edukacyjnych w Londynie. Jeśli nie w całej Anglii.
Rowan, jako jedna z wciąż niewielu brytyjskich szkół, jest koedukacyjna. Jednak właśnie przez tą „dogodność” przywiązuje się tutaj zbyt dużą uwagę do mundurków, uprzejmości wobec nauczycieli, nauki, punktualności. Chociaż jeśli jesteś z Wysp, a twoja rodzina zaliczana jest do elity... Jesteś do tego przyzwyczajony od najmłodszych lat i potrafisz się przystosować.
Z rosnącym niepokojem przeszłam przez wielkie szklane drzwi, teraz otwarte na oścież. Za piętnaście minut zaczyna mi się sprawdzian z literatury angielskiej, do którego w ogóle się nie uczyłam. No bo kiedy? Piątek i sobotę spędziłam w Brighton z dosyć ciekawym towarzystwem, a niedzielę przeleżałam w łóżku z Luną, swoją kotką brytyjską, i debatowałam nad tym, jakie to nieudane mam życie. Mniej więcej w połowie narzekań przyszedł do mnie Ryan i tak się dziwnie złożyło, że został do jedenastej w nocy.
- Cześć, panno Styles – zza zakrętu wyłoniła się Caydence, w jednej ręce trzymając parujący plastikowy kubek malinowej herbaty, a w drugiej otwarty egzemplarz Hamleta Shakespeare’a.
- Przywalę ci pewnego słonecznego dnia – powiedziałam i osunęłam się na ławkę. – Z czego jest w ogóle ten test? Bo nic nie wiem.
- Z twórczości Shakespeare’a, niby banał, ale wiesz, że nie przepadam za lekcjami angielskiego, szczególnie za tymi z Marsdenem.
Clint Marsden był naszym profesorem od angielskiego. Profesorem to może za dużo powiedziane. Rok czy dwa lata temu skończył Oxford, a po odejściu Ashwood, poprzedniej nauczycielki, która porzuciła nauczycielskie powołanie i uciekła ze swoim o dwanaście lat młodszym kochankiem na Zanzibar, przejął rolę edukatora naszego cudownego języka ojczystego. Całość miała miejsce jakieś niecałe dwa miesiące temu.
- A w co był ubrany w piątek? – karteczkowe obgadywanie Marsdena było naszym ulubionym zajęciem na angielskim. Facet z reguły chodził ubrany w różową koszulę, rurki rozmaitych kolorów (moim faworytem były żółte z pomarańczowymi końcówkami), mokasyny i szal, który dopasowany był do koloru spodni. Nie mogło zabraknąć również wayfarerów z przezroczystymi szkłami.
- Standardowo, koszula, mokasyny, bordowe rurki i burgundowy szal. Ale – nagle Caydence przybrała śmiertelnie poważną minę. – Powinna się pani zacząć uczyć, panno Styles.
Rzuciłam jej gniewne spojrzenie i zaczęłam grzebać w torbie w poszukiwaniu podręcznika. Pociągnęłam kilka łyków zimnej kawy, rozluźniłam się i zaczęłam czytać.
William Shakespeare jako pierwszy odrzucił antyczne konwencje, uważając je za zbyt ograniczające możliwości twórcze autora i uniemożliwiające sięganie po nośne, interesujące widzów tematy. Zmiany, jakie wprowadził, otworzyły drogę dalszym procesom, których konsekwencją było np. powstanie w późniejszych czasach dramatu romantycznego...
Cholernie wciągającą lekturę przerwał mi dźwięk dzwonka.

- Cześć, Blair, bo ja tak sobie pomyślałem, że może wpadniemy jutro do ciebie? Bo tak się złożyło, że mamy wywiad dla Teen Vogue’a w Londynie.
O mało co nie zakrztusiłam się grzankami z syropem malinowym, które jadłam na lunch.
- Harry? – zapytałam i natychmiast poczułam na sobie przejęte spojrzenie Caydence, wkurzone Ryana i zaciekawione Cole’a.
- Harry, Harry – zaśmiał się. – To jak, możemy? Bo z ciocią już rozmawiałem, zgodziła się nas przenocować, Claire też nie ma nic przeciwko... A jakie jest twoje zdanie?
- No wiesz – westchnęłam. – Cay na pewno będzie zadowolona z możliwości spotkania z tobą – wyszczerzyłam zęby do Caydence. – A mówiąc „nas” masz na myśli?...
- Cały zespół. Znaczy cały zespół śpiewający, tak to ujmę. Ja, Niall, Liam, Louis i Zayn. Lou i Zayn są całkiem spoko, prawie tak powaleni jak Niall, polubisz ich.
- Możecie przyjeżdżać, tylko ja będę w domu dopiero koło piątej.
- Nie ma sprawy, to cześć, pozdrów Caydence.
- No, cześć – powiedziałam i rozłączyłam się. – Masz pozdrowienia od Harry’ego. Aha, i jak chcesz, to możesz u mnie spać w piątek, bo będę miała w domu One Direction.
- Jak to będziesz miała w domu One Direction? Tych pedałów?
- Ryan, nie opowiadałeś Cole’owi o mojej słynnej rodzinie? – zapytałam mojego chłopaka, który wyglądał, jakby na moment opuścił planetę Ziemię.
- Nie, nie opowiadałem – mruknął Ryan. – Nie ma czym się jarać.
- Hej, rozchmurz się – powiedziałam i złapałam go za rękę. – Przecież cię kocham, tak? A to się chyba liczy najbardziej, prawda?
- Proszę, bo zacznę rzygać – jęknął Cole.
Rzuciłam mu gniewne spojrzenie i wróciłam do grzanek.

- Masz za idealne życie – mruknęła Caydence, kiedy wracałyśmy z piątkowego treningu krykieta. – Masz wszystko. Przyjaciół, chłopaka, rodzinę, pieniądze, sławnego kuzyna... A ja? Ja mam tylko przyjaciół i pieniądze.
- Bo jesteś głupia. Gdybyś nie żyła tylko w świecie seriali, zakupów i One Direction, już dawno znalazłabyś sobie chłopaka. Weźmy pod uwagę na przykład tego Hudsona, który chodzi z tobą na francuski. Nie od dzisiaj wiadomo, że mu się podobasz. Albo ten Chase, ma z nami historię...
- Powiedziała dziewczyna chodząca z najprzystojniejszym chłopakiem w szkole.
- Jak jesteś taka zazdrosna – westchnęłam. – To dzisiaj możesz spać u siebie w domu, ja się nie obrażę. Zawsze mogę zadzwonić chociażby do siostry idealnego chłopaka.
- Blair, wiesz, o co mi chodzi. Po prostu czasami czuję się przy tobie jak taka nic nie warta dziewczyna, która się do ciebie przyczepiła.
- Jeśli wyznacznikiem wartości człowieka jest dla ciebie tylko fakt, jakiego ktoś ma chłopaka czy kogo ma w rodzinie, to chyba naprawdę spędzę ten wieczór sama albo z Natalie. A wiesz, że nie cierpię jej prawie tak mocno, jak świeżego szpinaku – powiedziałam i weszłam po schodach do swojego mieszkania na Berwick Street.
Caydence w milczeniu podążyła za mną, jednak na półpiętrze gwałtownie się zatrzymała i oświadczyła, że dalej nie pójdzie.
- Rób, co chcesz – mruknęłam i pociągnęłam za klamkę drzwi wejściowych. Cały hol zawalony był torbami podróżnymi rozmaitej wielkości – od małej pomarańczowej walizki na kółkach, po średnią czarną torbę sportową Nike i skończywszy na ogromnym jaskrawozielonym kufrze, takim, jakie mieli w Harry’m Potterze. Co za idiota w XXI wieku łazi z kufrem?
- Ja pierdolę – jęknęła stojąca za mną Caydence, która chyba jednak nie mogła przepuścić spotkania z najpopularniejszym boysbandem w Anglii. – Kto normalny taszczy ze sobą kufer? I to na trzecie piętro kamienicy?
- Strzelam, że to Liam – powiedziałam i przeszłam przez stos bagaży ciągnąc za sobą przyjaciółkę. – Tylko on jest na tyle pojebany, żeby mieć kufer. I to jaskrawozielony.
- Przepraszam cię, Blair – szepnęła, kiedy dotarłyśmy do salonu, z którego dobiegał głośny śmiech. – Naprawdę cię przepraszam, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało.
- Pogadam sobie z tobą kiedy indziej – powiedziałam i weszłam do pokoju. Moim oczom ukazał się widok pięciu chłopaków i Claire; Harry i Niall leżeli na dywanie wsparci na poduszkach i zacięcie dyskutowali o grach, jakie ostatnio pojawiły się na rynku z dwoma nieznajomymi chłopakami; Liam z Claire siedzieli na kanapie i oglądali Pingwiny z Madagaskaru. Akurat leciał odcinek, w którym Marlenka chrapała tak głośno, że przestraszyła mieszkającego w kanałach krokodyla Ryśka, a Skipper i reszta myśleli, że to złowrogi potwór, więc...
- O kurde, kurde, kurde. ONE DIRECTION!
Jak na komendę wszystkie głowy zwróciły się w naszym kierunku. Rzuciłam Caydence poirytowane spojrzenie, podeszłam do miejsca, w którym siedzieli Harry, Niall i dwójka pozostałych chłopaków, i usiadłam po turecku.
- Nie zwracajcie na nią uwagi, jest zbyt podjarana – uśmiechnęłam się i podałam rękę nieznajomym. – Jestem Blair, kuzynka naszego małego kuchcika.
- Ej – Harry obdarował mnie sójką w bok. – Bo ci już nic nie ugotuję. W ogóle to cześć, rodzino.
- Jestem Zayn – powiedział czarnowłosy chłopak z ciemną karnacją.
- A ja Louis – wyszczerzył zęby drugi. Przypominał mi trochę leniwca Sida z Epoki Lodowcowej.
- Cześć, rodzino. A ta histeryczka to Caydence.
- O, cześć – Harry wstał i przywitał się z nią. Jestem Harry, śpiewałem ci...
- Tak, wiem – jęknęła podekscytowana. – Caydence. I nie wcale nie jestem histeryczką – mruknęła i przysiadła się obok mnie. Gdy już przedstawiła się pozostałym chłopakom, jej wzrok padł na Liama wpatrzonego w ekran telewizora.
- Nawet się nie łudź – zaśmiał się Zayn. – Dopóki pingwiny nie wypełnią swojej kolejnej-niezwykle-trudnej  misji, nie masz co liczyć na tego idiotę. 
____________________
Może na razie jest zbyt idealnie, mnie też się to nie podoba, ale trzeba jakoś zadomowić się w tym londyńskim świecie pełnym miłości, nienawiści i pieniędzy.

wtorek, 14 sierpnia 2012

3) Obiad przyprawiony zielonym curry

Obudziłam się na podłodze w za dużej koszulce z napisem KOCHAM ONE DIRECTION obok Liama, który na brzuchu miał napisane JESTEM NAJLEPSZĄ DUPĄ W MIEŚCIE.
Z trudem podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam dokoła. W moje oczy natychmiast uderzyły promienie słoneczne przebijające się przez wielkie okna salonu Stylesów. Ale moment, co ja robiłam w salonie? Przecież wczorajszy wieczór spędzaliśmy w pokoju Harry’ego...
- Blair, siema! Lubisz jajecznicę ze szczypiorkiem?
Przede mną nagle pojawił się zielonooki w uroczym kuchennym fartuszku i z wielką patelnią w prawej ręce. Włosy jakoś dziwnie sterczały mu na wszystkie strony, co dość nieudolnie zamaskował kuchennym czepkiem. Nie wiem, czy którakolwiek z jego wielkich fanek chciałaby go teraz pocałować.
- Co... Ja... Tak, lubię... – popatrzyłam na niego nieprzytomnym wzrokiem. – A, Harry... Jak my się tutaj znaleźliśmy? – zapytałam, kiedy kuzyn zniknął.
- Chodź tu do mnie, wszystko ci opowiem – zawołał.
Nie wiem jak, ale jakimś cudem zdołałam wstać i przejść parę kroków do całkiem sporego aneksu kuchennego w salonie. Przysunęłam krzesło do blatu i w napięciu czekałam, aż Harry zacznie mówić.
- Więc chcesz wiedzieć, co zdarzyło się poprzedniej nocy – teatralnym gestem ściągnął czepek z głowy. – Pozwól, iż opowiem ci tę historię. Osiemnaście lat temu, kiedy jeszcze nie było...
- Styles – jęknęłam. – Fakty. I masło ci się przypala.
Harry wydał z siebie syk wściekłości i w niesamowitym tempie pobiegł do lodówki, wyciągnął z niej szklankę ze zmieszaną zawartością ptasich jaj i wlał to na patelnię.
- Co ja ci będę opowiadał – mruknął i rozpoczął zacięte gotowanie, czyli mieszanie jajek na patelni. – Jak skończyliście drugą butelkę martini, przyniosłem wam cytrynowe bacardi.
- Jak skończyło się nam?
- No tak, tobie i Liamowi – odparł i zaczął nakładać jajecznicę na pięć uprzednio przygotowanych talerzy. – Możesz mi podać szczypiorek? Jest pokrojony na talerzyku na drugiej albo trzeciej półce w lodówce.
W drodze do lodówki analizowałam to, co przed chwilą powiedział mi Harry. Świetnie, narąbałam się w trzy trupy z gościem, na którego najchętniej bym zwymiotowała.
- Ale nie zrobiłam niczego głupiego? – zapytałam z nadzieją sypiąc jajecznicę szczypiorkiem. – Wiesz, w sensie nie lizałam się z nim albo mnie nie przeleciał?...
- Nie, nie, tutaj akurat cię kontrolowałem – uśmiechnął się z wyższością. – Tak szczerze, to opiliśmy was tylko dlatego, że razem z Niallem chcieliśmy sprawdzić, jak mocną głowę ma ten idiota, a że ty się przyłączyłaś, to był tylko skutek uboczny operacji...
- A, no to, hm, to całkiem dobrze – stwierdziłam i zaczęłam jeść. Całkiem dobra mu wyszła ta jajecznica. – A co robię w tej koszulce?
- Po połowie martini doszłaś do wniosku, że chcesz się przebrać, więc rzuciłem ci jakąś koszulkę, a ty polazłaś z nią do łazienki i później tak wróciłaś – westchnął i pomaszerował ze swoją porcją w stronę stołu.
- Czyli całkiem okej – powiedziałam i dokończyłam w milczeniu jajecznicę. W połowie mojego jedzenia do kuchni wpadli Nate, Niall i Claire, którzy porwali swoje talerze i pognali z powrotem do pokoju Harry’ego.
- Ile można grać – mruknął Harry i rozpoczął chowanie brudnych naczyń do zmywarki. Wpadłybyście na pomysł, że z niego taka kura domowa? Albo kogut?

- Babciu, tyle razy ci mówiłem, że jeśli już koniecznie chcesz wymieszać makaron z warzywami i kurczakiem na patelni, to dodajesz go na końcu, a nie na początku.
- A skąd wiesz kochanie, że dodałam go na początku?
- Czuję – mruknął Harry.
Siedzieliśmy w ogrodzie dziadków i jedliśmy obiad. My, czyli jak to nazwał dziadek, młode pokolenie Anglii, jedliśmy kurczaka po tajsku z zielonym curry (wbrew pretensjom Stylesa makaron był naprawdę dobry). Babcia, dziadek, mama und so weiter (wiedziałam, że kiedyś przyda mi się nauka niemieckiego!) pożerali w tym czasie pstrąga pieczonego z ziołami. Nie lubię ryb, więc jakoś mnie to nie ruszyło, ale nawet ja muszę przyznać, że pstrąg pachniał cudownie, jak pola w Prowansji...
Rozmarzyłam się.
- Blair, zanim pojedziecie, chciałabym jeszcze z tobą porozmawiać – zwróciła się do mnie babcia. – Wiesz, o tym, czego nie dokończyłyśmy wczoraj.
- Mhm, dobrze – powiedziałam z ustami pełnymi kurczaka.

Dowiedziałam się kilku interesujących rzeczy.
Jednak chyba najważniejszą z nich był fakt, że od kiedy urodził się Nate, mój tata nie zabiegał o kontakty ze mną i Claire. Ba, nie pozwolił na to nikomu w rodzinie i stale kontrolował, czy aby na pewno nikt nie ma z nami kontaktu. Chore, ale jakoś się nie zdziwiłam. W końcu facet był psychiatrą.
Po moich narodzinach wyjechał robić doktorat na Harvardzie, wrócił po dwóch latach (jak się okazało, poznał tam Vanessę, która też była z Londynu), zrobił dziecko mojej mamie, znowu pojechał do Stanów, wrócił na dwa dni przed urodzeniem się Claire, potem znowu wyjechał i ślad po nim zaginął.
Jedyną rzeczą, którą po sobie zostawił, był krótki liścik, mniej więcej o takiej treści: Za miesiąc urodzi mi się syn, więc cześć. Możesz zostawić sobie nazwisko.
Cham, gnój, prostak, palant, chuj – jest wiele określeń, żeby zdefiniować takiego człowieka. Pozostanę jednak przy prostym – mój ojciec, bo staram się całkowicie wymazać go z pamięci.
________________________
Przepraszam, zdecydowanie za krótki (ale fajnie mi wyszedł ostatni fragment, przynajmniej mi się podoba). W środę/czwartek dodam taki naprawdę porządny rozdział, ale za dużo się ostatnio dzieje i jestem troszeczkę zbita z tropu, zobaczymy, jak na mnie wpłynie dwa dni szykujących się imprez (;

sobota, 11 sierpnia 2012

2) Nie mam co robić, a w Rosji walą czystą

- Jest tutaj moja siostra?
- Jasne, siedzi z resztą w pokoju Harry’ego – rzucił mi rozbawione spojrzenie. – Jesteś tak stremowana moją obecnością, że nie patrzysz mi w oczy i cała się trzęsiesz?
- Hej, spokojnie – powiedziałam i popatrzyłam mu w oczy. – Wiem o twoim istnieniu od maksymalnie dwóch minut. Trzęsę się, bo nie wiem, gdzie zostawiłam torbę z telefonem, a muszę zadzwonić do swojego chłopaka i przyjaciółki.
- Aha. Pokój głąba jest pierwszy po prawej.
- Dzięki – powiedziałam i ruszyłam we wskazaną stronę. Dom w środku sprawiał wrażenie całkowicie niepasującego do swojej wiktoriańskiej oprawy – wnętrza były przejrzyste i nowoczesne. Po kilku sekundach dopadłam do drzwi z gigantycznym napisem HARRY i, niewiele myśląc, otworzyłam je.
- O, cześć, Blair – moim oczom ukazała się Claire leżąca na łóżku wodnym obok wesołego szczerbatego blondyna grającego z nią w Tekkena. -  Przed chwilą dzwonił do mnie Ryan. Po raz piętnasty. Mogłabyś się w końcu zacząć zajmować swoimi znajomymi.
- Mogłabyś się w końcu zamknąć – odburknęłam jej i zwróciłam się do blondyna. – Blair. A ty pewnie jesteś kolejnym z tego waszego zespołu, prawda?
- Tak, tak, jestem Niall – odpowiedział i rzucił mi krótkie spojrzenie. – Zaraz się z tobą przywitam, ale teraz muszę dokopać twojej siostrze – w tym momencie jego Yoshimitsu zniknął z ekranu by po sekundzie pojawić się za Anną, którą grała moja siostra, i z zaskoczenia powalić ją na ziemię. Tym sposobem Yoshimitsu Nialla wygrał walkę i zdobył trzeciego dana*. – No, to jestem Niall – uśmiechnął się łobuzersko i podał mi rękę.
- A gdzie Harry? I Nate?
- Harry poszedł z Nate’m do sklepu po coś do picia – Claire rzuciła mi swój telefon. – Masz, zadzwoń sobie do Ryana i Caydence. Tylko nie gadaj za dużo, bo potem znowu będę wysłuchiwać o tym, że płacą za duże rachunki za mój telefon.
- Powiedziałabym ci coś, ale nie warto. Za głupia jesteś, żeby zrozumieć – rzuciłam i wyszłam z pokoju Harry’ego na korytarz, gdzie natychmiast wpadłam na Liama.
- Co, stęskniłaś się? – zapytał i wyszczerzył zęby.
- Nie jestem jedną z tych rozhisteryzowanych czternastoletnich dziewczynek, wybacz – powiedziałam i minęłam go. Usiadłam na schodach prowadzących chyba do piwnicy i wybrałam numer swojego chłopaka.
- Claire? Gdzie jest Blair?
- Ryan, spokojnie, to ja.
- Dlaczego nie odbierałaś? – wrzasnął. – WIESZ, JAK JA SIĘ MARTWIĘ?
- Nie drzyj się – mruknęłam. – Zemdlałam, obudziłam się jakąś godzinę i nie mam bladego pojęcia, gdzie jest moja torba i mój telefon. Więc proszę, zamknij się.
- Claire powiedziała mi co innego. Przeklęta suka. Powiedziała, że zwiałaś z pogrzebu ojca z jakimś kuzynem i od tej pory nikt cię nie widział.
- Ja pierdolę – westchnęłam i oparłam się o ścianę. – Co za wredna... Kurwa, wiedziałam, że dobrze robię nienawidząc jej przez te czternaście lat.
- Kocham cię. Wracaj szybko, dobrze?
- Ja ciebie też. Napiszę ci smsa, jak będziemy wyjeżdżać z Brighton.
- Spoko, tylko zrób to już z twojego telefonu – zaśmiał się i rozłączył.
Mniej więcej podobną rozmowę odbyłam później z Caydence, moją najlepszą przyjaciółką.
- A, Cay, muszę ci jeszcze coś powiedzieć.
- No, co znowu zrobiłaś? – zapytała i mogę się założyć o dziesięć funtów, że właśnie w tej chwili na jej twarzy pojawił się chytry uśmieszek.
- Kojarzysz One Direction?
- Kojarzę, a co? – zapytała kompletnie zbita z tropu. – Nie mów, że w czasie tego snu pozemdleniowego** przeżyłaś jakąś reinkarnację i teraz zamiast AC/DC słuchasz One Direction...
- Nie, no co ty – odpowiedziałam i zaśmiałam się krótko. – Po prostu Harry Styles jest moim kuzynem.
Po drugiej stronie słuchawki zapanowała głucha cisza.
- Caydence? Caydence, żyjesz?
- JAKIM. KURWA. CUDEM. HARRY. STYLES. JEST TWOIM KUZYNEM? – wydarła się. – KURWA, KURWA, MÓWIŁAM CI, ŻEBYŚ MNIE ZABRAŁA NA TEN POGRZEB! TO NIE! BO TO POGRZEB! ZGINIESZ, KURWA, ZGINIESZ JAK WRÓCISZ DO LONDYNU!
- Od kiedy jesteś taka napalona na jakiegoś gościa?
- Nie na Stylesa jestem napalona! W zespole jest taki jeden naprawdę fajny, nazywa się Liam Payne... Pewnie go nie kojarzysz, ty w ogóle kojarzyłaś wcześniej One Direction?
- A w One Direction jest tylko jeden Liam? – zapytałam, chociaż w głębi duszy znałam już odpowiedź na to pytanie.
- Tak, jeden... A co?
- A bo ten twój cały Liam – westchnęłam. – Zarywa do mnie od momentu, kiedy babcia przywiozła mnie do Harry’ego. Czyli od jakichś dwudziestu minut.
- Wiesz co – powiedziała zaskakująco spokojnym głosem. – Może ty lepiej nie wracaj do Londynu. Tak będzie lepiej dla twojego życia. Chociaż... W BRIGHTON TEŻ CIĘ ZNAJDĘ.
- Caydence, jeśli wszystko dobrze się potoczy, a wiele na to wskazuje... To co weekend będziesz mogła spotykać się z tymi twoimi bogami.
- Co masz na myśli?
- Raczej będę utrzymywać kontakt z tą częścią rodziny – powiedziałam i uśmiechnęłam się smutno. – Ale opowiem ci wszystko w Londynie, bo sama też jeszcze wiem niewiele.
- Dobrze, ale uważaj. Mogę być groźna, trolu.
- Powiedziała laska wyglądająca jak skrzyżowanie krowy z jamnikiem.
- Ty chyba krowy nie widziałaś.
- Widziałam, uwierz. Patrzę na ciebie prawie codziennie od dziesięciu lat.
W tym momencie na początku przedpokoju zamajaczył mi kształt, który przypominał Harry’ego. Kształt miał na głowie burzę kręconych brązowych włosów.
- Harry! Harry, chodź na chwilkę!
- Co? KOGO TY WOŁASZ? – w słuchawce odezwała się przerażona Cay.
- Harry, mam do ciebie prośbę – powiedziałam, kiedy chłopak podszedł do mnie i uśmiechnął się szeroko. – Na pewno macie jakąś taką megapopularną piosenkę, prawda? – kuzyn skinął głową. – Bo ja tutaj rozmawiam właśnie z moją brzydką przyjaciółką, która się wami jara...
- Kurwa – Caydence pochwaliła się słownictwem.
- I czy mógłbyś jej zaśpiewać dwie-trzy linijki? Wiesz, powiesz jej jeszcze „cześć, Caydence” i już będzie cała twoja, na razie tylko przez telefon, ale zawsze coś.
- Caydence? Ładne imię, nie znam jeszcze żadnej dziewczyny o takim imieniu.
- Co on tam mówi?
- Powiedział, że masz ładne imię, sieroto. Jaraj się – podałam Harry’mu telefon i przesunęłam się na schodach robiąc mu miejsce.
- Cześć, Caydence – powiedział, a jego zielone oczy się zaśmiały. – Tak, naprawdę jestem Harry’m Stylesem. I tak, naprawdę masz ładne imię. Słuchaj, zaśpiewam ci refren What Makes You Beautiful, dobra?
- Ja pierdolę – wybuchłam niepohamowanym śmiechem.
- A tobie co? – zdziwił się Harry.
- Naprawdę nazwaliście piosenkę What Makes You Beautiful? Przecież to jest takie banalne, że aż beznadziejne. Że też te wszystkie laski na to lecą.
- Lecą, lecą – szepnął i wskazał mi telefon. – Z najlepszym przykładem teraz rozmawiam.
- Ale Cay... Dobra, śpiewaj już.
- Baby, you light up my world like nobody else / The way that you flip your hair gets me overwhelmed / But when you smile at the ground it ain’t hard to tell / You don’t kno-o-ow / You don’t know you’re beautiful!
- HAHAHAHA, NIE MOGĘ, HAHAHAHA, RATUJ MNIE!
- To już uwierzyłaś, że to ja, Harry? – chłopak powiedział do telefonu i rzucił mi karcące spojrzenie. – Caydence mówi, że wierzy mi tylko dlatego, że usłyszała twój świński śmiech.
- Też ją pozdrów – westchnęłam i zaczęłam ocierać oczy z łez, które pojawiły się przy niekontrolowanym napadzie śmiechu. Naprawdę są dziewczyny, które lecą na tekst „sposób, w jaki odrzucasz włosy mnie przytłacza”? Nie chcę dłużej żyć na tym świecie.
- Dobra, my kończymy. Trzymaj się – Harry podał mi telefon.
- No, cześć, Cay – powiedziałam i rozłączyłam się nie zważając na protestującą w słuchawce Caydence.
- Lepiej się już czujesz?
- Tak, jasne, dzięki – podał mi rękę i pociągnął w stronę swojego pokoju. – Czy ten Liam zawsze jest taki denerwujący?
- Zdarza mu się – westchnął Harry, kiedy wchodziliśmy do dusznego pomieszczenia zapełnionego ludźmi i pudełkami z pizzą, jakim był jego pokój. Ludzi co prawda było tutaj stosunkowo niewiele, bo tylko czwórka, ale mały metraż robił swoje.
- Cześć, jestem Nate i tak się złożyło, że jesteśmy przyrodnim rodzeństwem – przede mną wyrósł szatyn o niesamowitych szmaragdowych oczach. Kurde, w przyszłości będzie z niego naprawdę niezły przystojniak. Jestem żeńskim kazirodcą.
- Cześć, Blair – uśmiechnęłam się do niego, a on w odpowiedzi podał mi szklankę soku grejpfrutowego. Wzięłam łyk i natychmiast poczułam gorzki smak wódki. – Sex on the beach?
- Test na siostrę – Nate przybił mi piątkę. – Zdałaś.
- To chodź teraz ze mną i zrobimy test na dziewczynę – krzyknął Liam znad hawajskiej. – W programie prawdziwy sex on the beach.
- Jesteś żałosny – mruknęłam i pochwyciłam kawałek margharity. Z pizzą w ustach przysiadłam koło Nialla i rozpoczęliśmy rozmowę o tym, że zawsze chciałam nauczyć się grać na gitarze, ale po pierwszych zajęciach stwierdziłam, że nie mam talentu i odpuściłam.
- No to ja cię nauczę – uśmiechnął się.
- Ja pomogę – wtrącił się Liam i usiadł pomiędzy mną i Niallem.
- To mnie też nauczycie – zawołał Nate znad laptopa, na którym razem z Claire siedzieli na chatroulette i co chwila wyśmiewali się z Turków pisząc „KEBAB” i od razu klikając „NASTĘPNY”. Dzieci.
- Ja też chcę – dodała Claire.
- To ja też będę uczył – Harry wszedł do pokoju z dwoma butelkami martini bianco w rękach.
- Chyba jak robić drinki.
- Tego też mogę – westchnął i postawił dobytek na biurku. – Podrywacz, rzuć mi sprite’a – mruknął do Liama, a ten walnął go butelką w łeb. – Dzięki. Blair, limonka czy cytryna?
- Obie możesz dać. A masz miętę?
- A tam mięta. Lodu też nie ma. Przeżyjemy. W Rosji walą czystą i nic im nie jest.
- Ale my nie jesteśmy Rosjanami, idioto.
- No i co z tego? Zresztą mam was gdzieś – połowę wysokiej szklanki zapełnił martini, dolał ¼ szklanki sprite’a, wrzucił dwa plasterki cytryny i zamieszał ołówkiem. – Róbcie sobie sami.
- A zrobimy – wstałam i podeszłam do lepiącego się biurka. – Kurde, posprzątałbyś od czasu do czasu.
- Tak, bo ja nie mam co robić, tylko będę sprzątać.
Wzięłam w miarę czystą szklankę i nalałam do niej jakieś ¾ szklanki martini, a na górę wrzuciłam chyba z 5 plasterków limonki i cytryny.
- Też byś nam mogła zrobić – jęknął Niall.
- Tak, bo ja nie mam co robić, tylko będę wam robić pseudodrinki.
_______________________
*Tekken jest naprawdę zajebisty, sama gram.
*takiego słowa nie ma, ale no wiecie...
Trochę śmiechowo wyszło i głównie akcja oparta jest na dialogach, ale mam nadzieję, że będzie się podobać. I dziękuję za wszystkie komentarze, motywujecie mnie! :D
+ gdyby ktoś chciał, podam swojego twittera, bo jak czytam inne blogi i później komentarze do nich, to zauważyłam, że jest to bardzo popularna metoda komunikacji (; - https://twitter.com/#!/vektorek

piątek, 10 sierpnia 2012

1) Omdlenie, gwiazda i dwóch homoseksualistów


Otworzyłam usta ze zdziwienia i popatrzyłam na chłopaka, który teraz zaczął w milczeniu bawić się źdźbłem trawy.
- Przepraszam. Nie wiedziałam... Nie chciałam cię...
- Nie, spoko, rozumiem – westchnął i popatrzył mi prosto w oczy. – Większość osób tak reaguje. Już się przyzwyczaiłem, że szacunek wzbudzam tylko u dziewczyn w wieku minus szesnaście.
- Ja po prostu nie słucham takiej muzyki – powiedziałam i wyciągnęłam z kieszeni paczkę papierosów. Kurde, nie mogę tyle palić. – Naprawdę przepraszam. Palisz?
- Nie, dzięki. Też nie powinnaś. Za ładna jesteś – urwał na widok mojego spojrzenia. – Nie, nie zarywam do ciebie, nie mogę. Bo to by było kazirodztwo.
- Kazirodztwo?
- No... Ja jestem twoim kuzynem.
- Pierdolisz – powiedziałam i wybuchłam śmiechem, jednak natychmiast zamilkłam przypominając sobie, że jestem na pogrzebie. Żeby było śmiesznej na pogrzebie własnego ojca. – Czyli mam celebrytę w rodzinie. Fajnie.
- Ej, znowu się ze mnie nabijasz – westchnął Harry i podniósł się z ziemi. – Chyba powinniśmy wracać.
- Chcesz, to idź. Nekrofilia mnie nie pociąga.
Rzucił mi zdziwione spojrzenie i ruszył w stronę wejścia do kaplicy.
Wypalony do połowy papieros rzuciłam pod najbliższy dąb i położyłam się w trawie.
Nagle przyszła mi do głowy dziwna myśl: jakieś 3 metry ode mnie w trumnie leży martwy facet, z którym w normalnych okolicznościach powinna mnie łączyć zażyła emocjonalna więź. I powinnam być przy tej trumnie. I płakać razem z tymi wszystkimi ludźmi, których w ogóle nie znam. Ale jednak nie ruszyłam się z miejsca.
Po pięciu wypalonych już do końca papierosach podniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam na tłum ludzi, któremu przewodził gruby i stary facet w czarnej sukni do ziemi. Ksiądz. Tuż za nim czterech facetów w prostych czarnych garniturach i białych rękawiczkach niosło trumnę. Elegancką, mahoniową trumnę.
Wtedy coś mnie ruszyło i mimowolnie sięgnęłam po kolejnego papierosa – nie odpaliłam go jednak, za bardzo trzęsła mi się ręka. Wyplułam świństwo na trawę i wstałam na drżących nogach.
Naprawdę nie lubię palić. Palę tylko wtedy, kiedy jestem zdenerwowana. Czyli jakieś dwadzieścia cztery godziny dziennie, siedem dni w tygodniu.
Niepewnym krokiem ruszyłam w stronę żałobników. Po kilkunastu krokach zaczęłam po raz trzeci tego dnia przeciskać się przez tłum facetów w czerni i kobiet nieumiejących chodzić na sześciocentymetrowych brzydkich szpilkach.
- Russell Brian Kavanagh, oddany ojciec, syn, mąż, przyjaciel i pracownik, członek Angielskiego Stowarzyszenia Koni Arabskich, członek elitarnego Klubu Wyznawców... – moje spojrzenie padło na ładną szatynkę średniego wzrostu w wysokich czarnych loubotinach, która opłakiwała ojca przytulona do chłopca mniej więcej w wieku Claire. – Pożegnanie... Panie, miej go w opiece...

Ostatnią rzeczą, którą pamiętam, był piasek sypany na mogiłę.
Obudziłam się w przejrzystym białym pokoju z widokiem na las.
- Blair, świetnie, że już wstałaś – do pokoju weszła starsza kobieta w rozciągniętym swetrze i legginsach, które cudownie wyglądały na jej zaskakująco szczupłych i wysportowanych nogach. Powoli przeniosłam wzrok na jej twarz i zamarłam – zobaczyłam tam swoje oczy, swój nos i swoje usta. – Przyniosłam ci kakao i croissanta, Emma mówiła, że lubisz.
- Dzię-dziękuję – wydukałam i odebrałam od niej tacę. W milczeniu pociągnęłam z kubka kilka łyków ciepłego kakao i wpatrywałam się w sweter kobiety, która usiadła przy mnie na łóżku.
- Lepiej się już czujesz? – zapytała z troską w głosie.
- Tak, dużo lepiej. Zemdlałam?
- Gdy... Gdy trumna składana była do grobu – na moment zawiesiła głos. – Na szczęście Vanessa jest lekarzem i stwierdziła, że nic ci nie jest, więc Alan i Johnny tylko przenieśli cię do samochodu i przywieźli do nas do domu.
- A gdzie są mama i Claire?
- Claire pojechała z Harry’m i Nate’m do domu Harry’ego. Obiecałam im, że jak się obudzisz, to ciebie też tam podrzucimy, ja albo dziadek. A Emma jest razem z resztą na dole w salonie.
Po chwili dotarło do mnie, że owa kobieta wyglądająca prawie tak samo jak ja.
- Dobrze – powiedziałam i w pośpiechu skończyłam croissanta. – Ja... Chciałam przeprosić. Nie... Nie powinnam nie mieć z wami żadnego kontaktu. Przepraszam... Babciu.
- Blair Valerie Kavanagh – powiedziała babcia łamiącym głosem i popatrzyła mi prosto w oczy. – Jedyną osobą, która w tym pokoju powinna kogokolwiek przepraszać, jestem ja. To ja powinnam utrzymywać kontakt z tobą i z Claire. Tylko nie pozwalał mi na to twój ojciec. Blair, wychowywałam cię do trzeciego roku życia, do narodzin Claire. Wszystko było dobrze, dopóki Russellowi nie skończył się kontrakt w Filadelfii. Ale... Opowiem ci całą historię w jakiś spokojniejszy dzień, dobrze, kochanie? Za dużo dzisiaj przeszłaś. Jeśli dziadek nie wypił za dużo szkockiej, to zaraz odwiezie cię do reszty dzieciaków. I nie zadręczaj się, dobrze? To nie ty tutaj zawiniłaś – powiedziała i pocałowała mnie w czoło. – Przyniosę ci bluzę i jakieś moje rurki za chwilę, bo z tego co widzę, to figurę i nie tylko masz po mnie – odwróciła się w progu i puściła mi oczko.
Z delikatnym uśmiechem odłożyłam tacę na podłogę i zsunęłam się z łóżka.
Może w końcu uda mi się dowiedzieć czegoś o tej pojebanej rodzinie.
Z odrazą popatrzyłam na swoją sukienkę, która teraz z czarnej zrobiła się burobrązowa i jakby wyblakła. Swoją drogą mogli mnie chociaż przebrać w jakąś koszulkę czy coś, a nie kłaść mnie tak do łóżka. No ale nieważne.
- Patrz, przyniosłam ci mój sweter i czarne rurki – babcia weszła do pokoju i rzuciła we mnie spodniami i żółtym aksamitnym swetrem, jak się później okazało, J.Crew. – Śliczne masz te koturny, więc pomyślałam, że będzie pasować. Jak się ubierzesz, to zostaw sukienkę, wrzucę ją do pralki. Po wyjściu z pokoju kieruj się na prawo w stronę schodów, a potem idź za głosami – uśmiechnęła się do mnie i znów znikła za drzwiami.
Z trudem wcisnęłam się w rurki i zaczęłam zadręczać się pytaniem, jak kobieta po sześćdziesiątce może mieć ciągle taką niezłą figurę. Tak, wiem. Dzisiaj był pogrzeb. Tak, wiem. Mojego ojca. Tak, wiem. A ja pierdolę o figurze babci. Można próbować, ale niestety całego świata nie da się zmienić.
Po ogarnięciu jako tako włosów odłożyłam brudną sukienkę na krzesło, podniosłam tacę z podłogi i wyszłam z pokoju. Za poleceniem babci pokierowałam się w prawą stronę i po chwili schodziłam po wielkich marmurowych schodach, które można spokojnie porównać do tych sprzed Metropolitan w Nowym Jorku.
Na dole schodów wpadłam na tą samą szatynkę, która zwróciła moją uwagę na pogrzebie. Teraz jednak kobieta była zaskakująco niska i wesoła.
- Blair, daj tacę, odniosę – powiedziała i wyrwała mi naczynia z rąk. – Jestem Vanessa.
- Miło mi – wymieniłam z nią krótki uścisk dłoni i powędrowałam w stronę głosów, jak mówiła mi wcześniej babcia. Po paru metrach moim oczom ukazał się ogromny salon z ogromnym oknem wychodzącym na ocean, w którym tłoczyło się na oko piętnaście osób.
- Chodź, kochanie, zawiozę cię – powiedziała babcia na mój widok i poderwała się z sofy, na której siedziała razem z moją mamą i jakąś brunetką bardzo podobną do mnie i do babci. – Dziadek nie bardzo jest w stanie... Zresztą tak jak reszta tego wspaniałego towarzystwa – omiotła ręką cały pokój.
- Jak zwykle przesadzasz, Marie – głos dobiegł z ust cholernie przystojnego i opalonego mężczyzny, który ściskał dłoń wujka Johnny’ego. A jednak. – Ja wypiłem tylko jedną caipirinhę. W ogóle to cześć, Blair – pomachał mi i wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Jestem Ezra.
- Cześć – odpowiedziałam i również się uśmiechnęłam. Kurde, pogrzeb, szczupła babcia, omdlenie, kuzyn-gwiazda i dwóch homoseksualistów. Ja to mam życie.
- Jutro poznasz wszystkich – babcia pociągnęła mnie za ramię i wyprowadziła z salonu. – Jak już będą w stanie, w którym będzie możliwa normalna konwersacja.
- Śmiesznie tak trochę poznawać rodzinę w wieku siedemnastu lat – stwierdziłam, kiedy przechodziłyśmy z domu do garażu. – Nie, nie mam pretensji – powiedziałam na widok przerażonej miny babci. – Tylko jak do tej pory miałam Claire, mamę i jej męża, który całkiem dobrze zastępował mi ojca.
- Jesteś dobrze wychowana, Blair. I tylko to się liczy. Nieważne, kto cię wychował.
Z tymi słowami na ustach wsiadła do grafitowego porshe panamera GTS i kazała wsiąść za sobą.
Cała dwudziestominutowa droga z Brighton do Southwick zeszła nam na rozmowie o tegorocznym Fashion Weeku w Londynie, na który Harry miał załatwić babci zaproszenie.
- Elie Saab. Bardzo bym chciała zobaczyć pokaz Elie’go Saaba.
- Ja Vivienne Westwood. Podczas studiów na Sorbonie byłam prawie na każdym jej pokazie we Francji – westchnęła babcia i włączyła płytę Adele. – Ale klasyką też nie pogardzę.
- Mnie Chanel jakoś nie kręci, może to jeszcze nie ten wiek.
Tym stwierdzeniem wywołałam na twarzy kobiety naprawdę szeroki uśmiech.
- Blair, że też ja... – nagle urwała. – Nie, obiecałyśmy sobie, że dzisiaj się nie zadręczamy. Ale muszę ci powiedzieć, że jak na siedemnastolatkę naprawdę mądrze gadasz. No, jesteśmy na miejscu.
Moim oczom ukazał się naprawdę ładny dom zbudowany w stylu wiktoriańskim. Na podjeździe stały już dwa samochody, więc babcia zaparkowała na ulicy przed posiadłością i wywaliła mnie z auta.
- Ale jak? Tak sama mam tam iść? Przecież...
- Przecież jest tam tylko twoja siostra, kuzyn i przyrodni brat – powiedziała babcia, ale zanim zdążyłam otrząsnąć się na wiadomość o przyrodnim bracie, ona już odjechała.
Teraz jednak wszystko zaczęło układać się w logiczną całość. Chłopiec, do którego przytulała się Vanessa, to mój brat. Czyli ona jest jego matką... Vanessa jest moją macochą. Albo była. Wszystko jedno.
W zamyśleniu ruszyłam ścieżką w stronę domu. Po dotarciu do drzwi przez moment się zawahałam, ale w końcu jednak nacisnęłam dzwonek i zaczęłam dygotać z zimna. Dziesięć sekund później drzwi się otworzyły.
- To ile wyjdzie za tą... – moim oczom ukazał się przystojny chłopak z niesamowitymi brązowymi oczami, który na mój widok zamarł. – Ty pewnie jesteś Blair, tak?
- Tak – powiedziałam, a on przesunął się, żeby wpuścić mnie do środka. – A ty jesteś?
Przez krótką chwilę wydawał się być zaskoczony moim pytaniem, jednak potem szczerze się roześmiał.
- Harry jednak mówił prawdę, kiedy twierdził, że nie masz pojęcia o One Direction. Jestem Liam.
- Miło mi, Liam – powiedziałam i podałam mu rękę. Kiedy nasze dłonie się dotknęły, przez moje ciało przeszedł delikatny dreszcz. Fuj. Przecież mam chłopaka. WŁAŚNIE, MAM CHŁOPAKA.

___________________________
Wydaje mi się, że jest za krótki. No, ale może mi się tylko wydaje (;