piątek, 10 sierpnia 2012

1) Omdlenie, gwiazda i dwóch homoseksualistów


Otworzyłam usta ze zdziwienia i popatrzyłam na chłopaka, który teraz zaczął w milczeniu bawić się źdźbłem trawy.
- Przepraszam. Nie wiedziałam... Nie chciałam cię...
- Nie, spoko, rozumiem – westchnął i popatrzył mi prosto w oczy. – Większość osób tak reaguje. Już się przyzwyczaiłem, że szacunek wzbudzam tylko u dziewczyn w wieku minus szesnaście.
- Ja po prostu nie słucham takiej muzyki – powiedziałam i wyciągnęłam z kieszeni paczkę papierosów. Kurde, nie mogę tyle palić. – Naprawdę przepraszam. Palisz?
- Nie, dzięki. Też nie powinnaś. Za ładna jesteś – urwał na widok mojego spojrzenia. – Nie, nie zarywam do ciebie, nie mogę. Bo to by było kazirodztwo.
- Kazirodztwo?
- No... Ja jestem twoim kuzynem.
- Pierdolisz – powiedziałam i wybuchłam śmiechem, jednak natychmiast zamilkłam przypominając sobie, że jestem na pogrzebie. Żeby było śmiesznej na pogrzebie własnego ojca. – Czyli mam celebrytę w rodzinie. Fajnie.
- Ej, znowu się ze mnie nabijasz – westchnął Harry i podniósł się z ziemi. – Chyba powinniśmy wracać.
- Chcesz, to idź. Nekrofilia mnie nie pociąga.
Rzucił mi zdziwione spojrzenie i ruszył w stronę wejścia do kaplicy.
Wypalony do połowy papieros rzuciłam pod najbliższy dąb i położyłam się w trawie.
Nagle przyszła mi do głowy dziwna myśl: jakieś 3 metry ode mnie w trumnie leży martwy facet, z którym w normalnych okolicznościach powinna mnie łączyć zażyła emocjonalna więź. I powinnam być przy tej trumnie. I płakać razem z tymi wszystkimi ludźmi, których w ogóle nie znam. Ale jednak nie ruszyłam się z miejsca.
Po pięciu wypalonych już do końca papierosach podniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam na tłum ludzi, któremu przewodził gruby i stary facet w czarnej sukni do ziemi. Ksiądz. Tuż za nim czterech facetów w prostych czarnych garniturach i białych rękawiczkach niosło trumnę. Elegancką, mahoniową trumnę.
Wtedy coś mnie ruszyło i mimowolnie sięgnęłam po kolejnego papierosa – nie odpaliłam go jednak, za bardzo trzęsła mi się ręka. Wyplułam świństwo na trawę i wstałam na drżących nogach.
Naprawdę nie lubię palić. Palę tylko wtedy, kiedy jestem zdenerwowana. Czyli jakieś dwadzieścia cztery godziny dziennie, siedem dni w tygodniu.
Niepewnym krokiem ruszyłam w stronę żałobników. Po kilkunastu krokach zaczęłam po raz trzeci tego dnia przeciskać się przez tłum facetów w czerni i kobiet nieumiejących chodzić na sześciocentymetrowych brzydkich szpilkach.
- Russell Brian Kavanagh, oddany ojciec, syn, mąż, przyjaciel i pracownik, członek Angielskiego Stowarzyszenia Koni Arabskich, członek elitarnego Klubu Wyznawców... – moje spojrzenie padło na ładną szatynkę średniego wzrostu w wysokich czarnych loubotinach, która opłakiwała ojca przytulona do chłopca mniej więcej w wieku Claire. – Pożegnanie... Panie, miej go w opiece...

Ostatnią rzeczą, którą pamiętam, był piasek sypany na mogiłę.
Obudziłam się w przejrzystym białym pokoju z widokiem na las.
- Blair, świetnie, że już wstałaś – do pokoju weszła starsza kobieta w rozciągniętym swetrze i legginsach, które cudownie wyglądały na jej zaskakująco szczupłych i wysportowanych nogach. Powoli przeniosłam wzrok na jej twarz i zamarłam – zobaczyłam tam swoje oczy, swój nos i swoje usta. – Przyniosłam ci kakao i croissanta, Emma mówiła, że lubisz.
- Dzię-dziękuję – wydukałam i odebrałam od niej tacę. W milczeniu pociągnęłam z kubka kilka łyków ciepłego kakao i wpatrywałam się w sweter kobiety, która usiadła przy mnie na łóżku.
- Lepiej się już czujesz? – zapytała z troską w głosie.
- Tak, dużo lepiej. Zemdlałam?
- Gdy... Gdy trumna składana była do grobu – na moment zawiesiła głos. – Na szczęście Vanessa jest lekarzem i stwierdziła, że nic ci nie jest, więc Alan i Johnny tylko przenieśli cię do samochodu i przywieźli do nas do domu.
- A gdzie są mama i Claire?
- Claire pojechała z Harry’m i Nate’m do domu Harry’ego. Obiecałam im, że jak się obudzisz, to ciebie też tam podrzucimy, ja albo dziadek. A Emma jest razem z resztą na dole w salonie.
Po chwili dotarło do mnie, że owa kobieta wyglądająca prawie tak samo jak ja.
- Dobrze – powiedziałam i w pośpiechu skończyłam croissanta. – Ja... Chciałam przeprosić. Nie... Nie powinnam nie mieć z wami żadnego kontaktu. Przepraszam... Babciu.
- Blair Valerie Kavanagh – powiedziała babcia łamiącym głosem i popatrzyła mi prosto w oczy. – Jedyną osobą, która w tym pokoju powinna kogokolwiek przepraszać, jestem ja. To ja powinnam utrzymywać kontakt z tobą i z Claire. Tylko nie pozwalał mi na to twój ojciec. Blair, wychowywałam cię do trzeciego roku życia, do narodzin Claire. Wszystko było dobrze, dopóki Russellowi nie skończył się kontrakt w Filadelfii. Ale... Opowiem ci całą historię w jakiś spokojniejszy dzień, dobrze, kochanie? Za dużo dzisiaj przeszłaś. Jeśli dziadek nie wypił za dużo szkockiej, to zaraz odwiezie cię do reszty dzieciaków. I nie zadręczaj się, dobrze? To nie ty tutaj zawiniłaś – powiedziała i pocałowała mnie w czoło. – Przyniosę ci bluzę i jakieś moje rurki za chwilę, bo z tego co widzę, to figurę i nie tylko masz po mnie – odwróciła się w progu i puściła mi oczko.
Z delikatnym uśmiechem odłożyłam tacę na podłogę i zsunęłam się z łóżka.
Może w końcu uda mi się dowiedzieć czegoś o tej pojebanej rodzinie.
Z odrazą popatrzyłam na swoją sukienkę, która teraz z czarnej zrobiła się burobrązowa i jakby wyblakła. Swoją drogą mogli mnie chociaż przebrać w jakąś koszulkę czy coś, a nie kłaść mnie tak do łóżka. No ale nieważne.
- Patrz, przyniosłam ci mój sweter i czarne rurki – babcia weszła do pokoju i rzuciła we mnie spodniami i żółtym aksamitnym swetrem, jak się później okazało, J.Crew. – Śliczne masz te koturny, więc pomyślałam, że będzie pasować. Jak się ubierzesz, to zostaw sukienkę, wrzucę ją do pralki. Po wyjściu z pokoju kieruj się na prawo w stronę schodów, a potem idź za głosami – uśmiechnęła się do mnie i znów znikła za drzwiami.
Z trudem wcisnęłam się w rurki i zaczęłam zadręczać się pytaniem, jak kobieta po sześćdziesiątce może mieć ciągle taką niezłą figurę. Tak, wiem. Dzisiaj był pogrzeb. Tak, wiem. Mojego ojca. Tak, wiem. A ja pierdolę o figurze babci. Można próbować, ale niestety całego świata nie da się zmienić.
Po ogarnięciu jako tako włosów odłożyłam brudną sukienkę na krzesło, podniosłam tacę z podłogi i wyszłam z pokoju. Za poleceniem babci pokierowałam się w prawą stronę i po chwili schodziłam po wielkich marmurowych schodach, które można spokojnie porównać do tych sprzed Metropolitan w Nowym Jorku.
Na dole schodów wpadłam na tą samą szatynkę, która zwróciła moją uwagę na pogrzebie. Teraz jednak kobieta była zaskakująco niska i wesoła.
- Blair, daj tacę, odniosę – powiedziała i wyrwała mi naczynia z rąk. – Jestem Vanessa.
- Miło mi – wymieniłam z nią krótki uścisk dłoni i powędrowałam w stronę głosów, jak mówiła mi wcześniej babcia. Po paru metrach moim oczom ukazał się ogromny salon z ogromnym oknem wychodzącym na ocean, w którym tłoczyło się na oko piętnaście osób.
- Chodź, kochanie, zawiozę cię – powiedziała babcia na mój widok i poderwała się z sofy, na której siedziała razem z moją mamą i jakąś brunetką bardzo podobną do mnie i do babci. – Dziadek nie bardzo jest w stanie... Zresztą tak jak reszta tego wspaniałego towarzystwa – omiotła ręką cały pokój.
- Jak zwykle przesadzasz, Marie – głos dobiegł z ust cholernie przystojnego i opalonego mężczyzny, który ściskał dłoń wujka Johnny’ego. A jednak. – Ja wypiłem tylko jedną caipirinhę. W ogóle to cześć, Blair – pomachał mi i wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Jestem Ezra.
- Cześć – odpowiedziałam i również się uśmiechnęłam. Kurde, pogrzeb, szczupła babcia, omdlenie, kuzyn-gwiazda i dwóch homoseksualistów. Ja to mam życie.
- Jutro poznasz wszystkich – babcia pociągnęła mnie za ramię i wyprowadziła z salonu. – Jak już będą w stanie, w którym będzie możliwa normalna konwersacja.
- Śmiesznie tak trochę poznawać rodzinę w wieku siedemnastu lat – stwierdziłam, kiedy przechodziłyśmy z domu do garażu. – Nie, nie mam pretensji – powiedziałam na widok przerażonej miny babci. – Tylko jak do tej pory miałam Claire, mamę i jej męża, który całkiem dobrze zastępował mi ojca.
- Jesteś dobrze wychowana, Blair. I tylko to się liczy. Nieważne, kto cię wychował.
Z tymi słowami na ustach wsiadła do grafitowego porshe panamera GTS i kazała wsiąść za sobą.
Cała dwudziestominutowa droga z Brighton do Southwick zeszła nam na rozmowie o tegorocznym Fashion Weeku w Londynie, na który Harry miał załatwić babci zaproszenie.
- Elie Saab. Bardzo bym chciała zobaczyć pokaz Elie’go Saaba.
- Ja Vivienne Westwood. Podczas studiów na Sorbonie byłam prawie na każdym jej pokazie we Francji – westchnęła babcia i włączyła płytę Adele. – Ale klasyką też nie pogardzę.
- Mnie Chanel jakoś nie kręci, może to jeszcze nie ten wiek.
Tym stwierdzeniem wywołałam na twarzy kobiety naprawdę szeroki uśmiech.
- Blair, że też ja... – nagle urwała. – Nie, obiecałyśmy sobie, że dzisiaj się nie zadręczamy. Ale muszę ci powiedzieć, że jak na siedemnastolatkę naprawdę mądrze gadasz. No, jesteśmy na miejscu.
Moim oczom ukazał się naprawdę ładny dom zbudowany w stylu wiktoriańskim. Na podjeździe stały już dwa samochody, więc babcia zaparkowała na ulicy przed posiadłością i wywaliła mnie z auta.
- Ale jak? Tak sama mam tam iść? Przecież...
- Przecież jest tam tylko twoja siostra, kuzyn i przyrodni brat – powiedziała babcia, ale zanim zdążyłam otrząsnąć się na wiadomość o przyrodnim bracie, ona już odjechała.
Teraz jednak wszystko zaczęło układać się w logiczną całość. Chłopiec, do którego przytulała się Vanessa, to mój brat. Czyli ona jest jego matką... Vanessa jest moją macochą. Albo była. Wszystko jedno.
W zamyśleniu ruszyłam ścieżką w stronę domu. Po dotarciu do drzwi przez moment się zawahałam, ale w końcu jednak nacisnęłam dzwonek i zaczęłam dygotać z zimna. Dziesięć sekund później drzwi się otworzyły.
- To ile wyjdzie za tą... – moim oczom ukazał się przystojny chłopak z niesamowitymi brązowymi oczami, który na mój widok zamarł. – Ty pewnie jesteś Blair, tak?
- Tak – powiedziałam, a on przesunął się, żeby wpuścić mnie do środka. – A ty jesteś?
Przez krótką chwilę wydawał się być zaskoczony moim pytaniem, jednak potem szczerze się roześmiał.
- Harry jednak mówił prawdę, kiedy twierdził, że nie masz pojęcia o One Direction. Jestem Liam.
- Miło mi, Liam – powiedziałam i podałam mu rękę. Kiedy nasze dłonie się dotknęły, przez moje ciało przeszedł delikatny dreszcz. Fuj. Przecież mam chłopaka. WŁAŚNIE, MAM CHŁOPAKA.

___________________________
Wydaje mi się, że jest za krótki. No, ale może mi się tylko wydaje (;