Weźmy na przykład Paryż – w Paryżu
rano można poczuć zapach croissantów, w Rzymie pachnie świeżo zaparzoną kawą, a
Londyn... Londyn pachnie Londynem.
Z papierowym kubkiem caramel
macchiato kierowałam się w stronę Greek Street, gdzie leży moja szkoła. Rowan
Forest School, jedna z najlepszych placówek edukacyjnych w Londynie. Jeśli nie
w całej Anglii.
Rowan, jako jedna z wciąż niewielu
brytyjskich szkół, jest koedukacyjna. Jednak właśnie przez tą „dogodność”
przywiązuje się tutaj zbyt dużą uwagę do mundurków, uprzejmości wobec
nauczycieli, nauki, punktualności. Chociaż jeśli jesteś z Wysp, a twoja rodzina
zaliczana jest do elity... Jesteś do tego przyzwyczajony od najmłodszych
lat i potrafisz się przystosować.
Z rosnącym niepokojem przeszłam przez
wielkie szklane drzwi, teraz otwarte na oścież. Za piętnaście minut zaczyna mi
się sprawdzian z literatury angielskiej, do którego w ogóle się nie uczyłam. No
bo kiedy? Piątek i sobotę spędziłam w Brighton z dosyć ciekawym towarzystwem, a
niedzielę przeleżałam w łóżku z Luną, swoją kotką brytyjską, i debatowałam nad
tym, jakie to nieudane mam życie. Mniej więcej w połowie narzekań przyszedł do
mnie Ryan i tak się dziwnie złożyło, że został do jedenastej w nocy.
- Cześć, panno Styles – zza zakrętu
wyłoniła się Caydence, w jednej ręce trzymając parujący plastikowy kubek
malinowej herbaty, a w drugiej otwarty egzemplarz Hamleta Shakespeare’a.
- Przywalę ci pewnego słonecznego dnia
– powiedziałam i osunęłam się na ławkę. – Z czego jest w ogóle ten test? Bo nic
nie wiem.
- Z twórczości Shakespeare’a, niby
banał, ale wiesz, że nie przepadam za lekcjami angielskiego, szczególnie za
tymi z Marsdenem.
Clint Marsden był naszym profesorem
od angielskiego. Profesorem to może za dużo powiedziane. Rok czy dwa lata temu
skończył Oxford, a po odejściu Ashwood, poprzedniej nauczycielki, która
porzuciła nauczycielskie powołanie i uciekła ze swoim o dwanaście lat
młodszym kochankiem na Zanzibar, przejął rolę edukatora naszego cudownego
języka ojczystego. Całość miała miejsce jakieś niecałe dwa miesiące temu.
- A w co był ubrany w piątek? –
karteczkowe obgadywanie Marsdena było naszym ulubionym zajęciem na angielskim.
Facet z reguły chodził ubrany w różową koszulę, rurki rozmaitych kolorów (moim
faworytem były żółte z pomarańczowymi końcówkami), mokasyny i szal, który
dopasowany był do koloru spodni. Nie mogło zabraknąć również wayfarerów z
przezroczystymi szkłami.
- Standardowo, koszula, mokasyny,
bordowe rurki i burgundowy szal. Ale – nagle Caydence przybrała śmiertelnie
poważną minę. – Powinna się pani zacząć uczyć, panno Styles.
Rzuciłam jej gniewne spojrzenie i
zaczęłam grzebać w torbie w poszukiwaniu podręcznika. Pociągnęłam kilka łyków
zimnej kawy, rozluźniłam się i zaczęłam czytać.
William Shakespeare jako pierwszy odrzucił antyczne
konwencje, uważając je za zbyt ograniczające możliwości twórcze autora i
uniemożliwiające sięganie po nośne, interesujące widzów tematy. Zmiany, jakie
wprowadził, otworzyły drogę dalszym procesom, których konsekwencją było np. powstanie w późniejszych czasach dramatu romantycznego...
Cholernie wciągającą lekturę przerwał
mi dźwięk dzwonka.
- Cześć, Blair, bo ja tak sobie
pomyślałem, że może wpadniemy jutro do ciebie? Bo tak się złożyło, że mamy
wywiad dla Teen Vogue’a w Londynie.
O mało co nie zakrztusiłam się
grzankami z syropem malinowym, które jadłam na lunch.
- Harry? – zapytałam i natychmiast
poczułam na sobie przejęte spojrzenie Caydence, wkurzone Ryana i zaciekawione
Cole’a.
- Harry, Harry – zaśmiał się. – To jak,
możemy? Bo z ciocią już rozmawiałem, zgodziła się nas przenocować, Claire też
nie ma nic przeciwko... A jakie jest twoje zdanie?
- No wiesz – westchnęłam. – Cay na
pewno będzie zadowolona z możliwości spotkania z tobą – wyszczerzyłam zęby do
Caydence. – A mówiąc „nas” masz na myśli?...
- Cały zespół. Znaczy cały zespół
śpiewający, tak to ujmę. Ja, Niall, Liam, Louis i Zayn. Lou i Zayn są całkiem
spoko, prawie tak powaleni jak Niall, polubisz ich.
- Możecie przyjeżdżać, tylko ja będę w
domu dopiero koło piątej.
- Nie ma sprawy, to cześć, pozdrów
Caydence.
- No, cześć – powiedziałam i
rozłączyłam się. – Masz pozdrowienia od Harry’ego. Aha, i jak chcesz, to możesz
u mnie spać w piątek, bo będę miała w domu One Direction.
- Jak to będziesz miała w domu One
Direction? Tych pedałów?
- Ryan, nie opowiadałeś Cole’owi o
mojej słynnej rodzinie? – zapytałam mojego chłopaka, który wyglądał, jakby na
moment opuścił planetę Ziemię.
- Nie, nie opowiadałem – mruknął Ryan.
– Nie ma czym się jarać.
- Hej, rozchmurz się – powiedziałam i
złapałam go za rękę. – Przecież cię kocham, tak? A to się chyba liczy
najbardziej, prawda?
- Proszę, bo zacznę rzygać – jęknął
Cole.
Rzuciłam mu gniewne spojrzenie i
wróciłam do grzanek.
- Masz za idealne życie – mruknęła
Caydence, kiedy wracałyśmy z piątkowego treningu krykieta. – Masz wszystko.
Przyjaciół, chłopaka, rodzinę, pieniądze, sławnego kuzyna... A ja? Ja mam tylko
przyjaciół i pieniądze.
- Bo jesteś głupia. Gdybyś nie żyła
tylko w świecie seriali, zakupów i One Direction, już dawno znalazłabyś sobie
chłopaka. Weźmy pod uwagę na przykład tego Hudsona, który chodzi z tobą na
francuski. Nie od dzisiaj wiadomo, że mu się podobasz. Albo ten Chase, ma z
nami historię...
- Powiedziała dziewczyna chodząca z
najprzystojniejszym chłopakiem w szkole.
- Jak jesteś taka zazdrosna – westchnęłam.
– To dzisiaj możesz spać u siebie w domu, ja się nie obrażę. Zawsze mogę
zadzwonić chociażby do siostry idealnego chłopaka.
- Blair, wiesz, o co mi chodzi. Po
prostu czasami czuję się przy tobie jak taka nic nie warta dziewczyna, która
się do ciebie przyczepiła.
- Jeśli wyznacznikiem wartości
człowieka jest dla ciebie tylko fakt, jakiego ktoś ma chłopaka czy kogo ma w
rodzinie, to chyba naprawdę spędzę ten wieczór sama albo z Natalie. A wiesz, że
nie cierpię jej prawie tak mocno, jak świeżego szpinaku – powiedziałam i
weszłam po schodach do swojego mieszkania na Berwick Street.
Caydence w milczeniu podążyła za mną,
jednak na półpiętrze gwałtownie się zatrzymała i oświadczyła, że dalej nie
pójdzie.
- Rób, co chcesz – mruknęłam i
pociągnęłam za klamkę drzwi wejściowych. Cały hol zawalony był torbami
podróżnymi rozmaitej wielkości – od małej pomarańczowej walizki na kółkach, po
średnią czarną torbę sportową Nike i skończywszy na ogromnym jaskrawozielonym
kufrze, takim, jakie mieli w Harry’m Potterze. Co za idiota w XXI wieku łazi z
kufrem?
- Ja pierdolę – jęknęła stojąca za mną
Caydence, która chyba jednak nie mogła przepuścić spotkania z najpopularniejszym
boysbandem w Anglii. – Kto normalny taszczy ze sobą kufer? I to na trzecie
piętro kamienicy?
- Strzelam, że to Liam – powiedziałam i
przeszłam przez stos bagaży ciągnąc za sobą przyjaciółkę. – Tylko on jest na
tyle pojebany, żeby mieć kufer. I to jaskrawozielony.
- Przepraszam cię, Blair – szepnęła,
kiedy dotarłyśmy do salonu, z którego dobiegał głośny śmiech. – Naprawdę cię
przepraszam, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało.
- Pogadam sobie z tobą kiedy indziej –
powiedziałam i weszłam do pokoju. Moim oczom ukazał się widok pięciu chłopaków
i Claire; Harry i Niall leżeli na dywanie wsparci na poduszkach i zacięcie
dyskutowali o grach, jakie ostatnio pojawiły się na rynku z dwoma nieznajomymi chłopakami; Liam z Claire
siedzieli na kanapie i oglądali Pingwiny z Madagaskaru. Akurat leciał
odcinek, w którym Marlenka chrapała tak głośno, że przestraszyła mieszkającego
w kanałach krokodyla Ryśka, a Skipper i reszta myśleli, że to złowrogi potwór,
więc...
- O kurde, kurde, kurde. ONE DIRECTION!
Jak na komendę wszystkie głowy
zwróciły się w naszym kierunku. Rzuciłam Caydence poirytowane spojrzenie,
podeszłam do miejsca, w którym siedzieli Harry, Niall i dwójka pozostałych
chłopaków, i usiadłam po turecku.
- Nie zwracajcie na nią uwagi, jest
zbyt podjarana – uśmiechnęłam się i podałam rękę nieznajomym. – Jestem Blair,
kuzynka naszego małego kuchcika.
- Ej – Harry obdarował mnie sójką w
bok. – Bo ci już nic nie ugotuję. W ogóle to cześć, rodzino.
- Jestem Zayn – powiedział czarnowłosy
chłopak z ciemną karnacją.
- A ja Louis – wyszczerzył zęby drugi.
Przypominał mi trochę leniwca Sida z Epoki Lodowcowej.
- Cześć, rodzino. A ta histeryczka to
Caydence.
- O, cześć – Harry wstał i przywitał
się z nią. Jestem Harry, śpiewałem ci...
- Tak, wiem – jęknęła podekscytowana. –
Caydence. I nie wcale nie jestem histeryczką – mruknęła i przysiadła się obok
mnie. Gdy już przedstawiła się pozostałym chłopakom, jej wzrok padł na Liama
wpatrzonego w ekran telewizora.
- Nawet się
nie łudź – zaśmiał się Zayn. – Dopóki pingwiny nie wypełnią swojej
kolejnej-niezwykle-trudnej misji, nie
masz co liczyć na tego idiotę. ____________________
Może na razie jest zbyt idealnie, mnie też się to nie podoba, ale trzeba jakoś zadomowić się w tym londyńskim świecie pełnym miłości, nienawiści i pieniędzy.