środa, 15 sierpnia 2012

4) Będziemy w piątek, bo mamy wywiad

Londyn o poranku pachnie specyficznie.
Weźmy na przykład Paryż – w Paryżu rano można poczuć zapach croissantów, w Rzymie pachnie świeżo zaparzoną kawą, a Londyn... Londyn pachnie Londynem.
Z papierowym kubkiem caramel macchiato kierowałam się w stronę Greek Street, gdzie leży moja szkoła. Rowan Forest School, jedna z najlepszych placówek edukacyjnych w Londynie. Jeśli nie w całej Anglii.
Rowan, jako jedna z wciąż niewielu brytyjskich szkół, jest koedukacyjna. Jednak właśnie przez tą „dogodność” przywiązuje się tutaj zbyt dużą uwagę do mundurków, uprzejmości wobec nauczycieli, nauki, punktualności. Chociaż jeśli jesteś z Wysp, a twoja rodzina zaliczana jest do elity... Jesteś do tego przyzwyczajony od najmłodszych lat i potrafisz się przystosować.
Z rosnącym niepokojem przeszłam przez wielkie szklane drzwi, teraz otwarte na oścież. Za piętnaście minut zaczyna mi się sprawdzian z literatury angielskiej, do którego w ogóle się nie uczyłam. No bo kiedy? Piątek i sobotę spędziłam w Brighton z dosyć ciekawym towarzystwem, a niedzielę przeleżałam w łóżku z Luną, swoją kotką brytyjską, i debatowałam nad tym, jakie to nieudane mam życie. Mniej więcej w połowie narzekań przyszedł do mnie Ryan i tak się dziwnie złożyło, że został do jedenastej w nocy.
- Cześć, panno Styles – zza zakrętu wyłoniła się Caydence, w jednej ręce trzymając parujący plastikowy kubek malinowej herbaty, a w drugiej otwarty egzemplarz Hamleta Shakespeare’a.
- Przywalę ci pewnego słonecznego dnia – powiedziałam i osunęłam się na ławkę. – Z czego jest w ogóle ten test? Bo nic nie wiem.
- Z twórczości Shakespeare’a, niby banał, ale wiesz, że nie przepadam za lekcjami angielskiego, szczególnie za tymi z Marsdenem.
Clint Marsden był naszym profesorem od angielskiego. Profesorem to może za dużo powiedziane. Rok czy dwa lata temu skończył Oxford, a po odejściu Ashwood, poprzedniej nauczycielki, która porzuciła nauczycielskie powołanie i uciekła ze swoim o dwanaście lat młodszym kochankiem na Zanzibar, przejął rolę edukatora naszego cudownego języka ojczystego. Całość miała miejsce jakieś niecałe dwa miesiące temu.
- A w co był ubrany w piątek? – karteczkowe obgadywanie Marsdena było naszym ulubionym zajęciem na angielskim. Facet z reguły chodził ubrany w różową koszulę, rurki rozmaitych kolorów (moim faworytem były żółte z pomarańczowymi końcówkami), mokasyny i szal, który dopasowany był do koloru spodni. Nie mogło zabraknąć również wayfarerów z przezroczystymi szkłami.
- Standardowo, koszula, mokasyny, bordowe rurki i burgundowy szal. Ale – nagle Caydence przybrała śmiertelnie poważną minę. – Powinna się pani zacząć uczyć, panno Styles.
Rzuciłam jej gniewne spojrzenie i zaczęłam grzebać w torbie w poszukiwaniu podręcznika. Pociągnęłam kilka łyków zimnej kawy, rozluźniłam się i zaczęłam czytać.
William Shakespeare jako pierwszy odrzucił antyczne konwencje, uważając je za zbyt ograniczające możliwości twórcze autora i uniemożliwiające sięganie po nośne, interesujące widzów tematy. Zmiany, jakie wprowadził, otworzyły drogę dalszym procesom, których konsekwencją było np. powstanie w późniejszych czasach dramatu romantycznego...
Cholernie wciągającą lekturę przerwał mi dźwięk dzwonka.

- Cześć, Blair, bo ja tak sobie pomyślałem, że może wpadniemy jutro do ciebie? Bo tak się złożyło, że mamy wywiad dla Teen Vogue’a w Londynie.
O mało co nie zakrztusiłam się grzankami z syropem malinowym, które jadłam na lunch.
- Harry? – zapytałam i natychmiast poczułam na sobie przejęte spojrzenie Caydence, wkurzone Ryana i zaciekawione Cole’a.
- Harry, Harry – zaśmiał się. – To jak, możemy? Bo z ciocią już rozmawiałem, zgodziła się nas przenocować, Claire też nie ma nic przeciwko... A jakie jest twoje zdanie?
- No wiesz – westchnęłam. – Cay na pewno będzie zadowolona z możliwości spotkania z tobą – wyszczerzyłam zęby do Caydence. – A mówiąc „nas” masz na myśli?...
- Cały zespół. Znaczy cały zespół śpiewający, tak to ujmę. Ja, Niall, Liam, Louis i Zayn. Lou i Zayn są całkiem spoko, prawie tak powaleni jak Niall, polubisz ich.
- Możecie przyjeżdżać, tylko ja będę w domu dopiero koło piątej.
- Nie ma sprawy, to cześć, pozdrów Caydence.
- No, cześć – powiedziałam i rozłączyłam się. – Masz pozdrowienia od Harry’ego. Aha, i jak chcesz, to możesz u mnie spać w piątek, bo będę miała w domu One Direction.
- Jak to będziesz miała w domu One Direction? Tych pedałów?
- Ryan, nie opowiadałeś Cole’owi o mojej słynnej rodzinie? – zapytałam mojego chłopaka, który wyglądał, jakby na moment opuścił planetę Ziemię.
- Nie, nie opowiadałem – mruknął Ryan. – Nie ma czym się jarać.
- Hej, rozchmurz się – powiedziałam i złapałam go za rękę. – Przecież cię kocham, tak? A to się chyba liczy najbardziej, prawda?
- Proszę, bo zacznę rzygać – jęknął Cole.
Rzuciłam mu gniewne spojrzenie i wróciłam do grzanek.

- Masz za idealne życie – mruknęła Caydence, kiedy wracałyśmy z piątkowego treningu krykieta. – Masz wszystko. Przyjaciół, chłopaka, rodzinę, pieniądze, sławnego kuzyna... A ja? Ja mam tylko przyjaciół i pieniądze.
- Bo jesteś głupia. Gdybyś nie żyła tylko w świecie seriali, zakupów i One Direction, już dawno znalazłabyś sobie chłopaka. Weźmy pod uwagę na przykład tego Hudsona, który chodzi z tobą na francuski. Nie od dzisiaj wiadomo, że mu się podobasz. Albo ten Chase, ma z nami historię...
- Powiedziała dziewczyna chodząca z najprzystojniejszym chłopakiem w szkole.
- Jak jesteś taka zazdrosna – westchnęłam. – To dzisiaj możesz spać u siebie w domu, ja się nie obrażę. Zawsze mogę zadzwonić chociażby do siostry idealnego chłopaka.
- Blair, wiesz, o co mi chodzi. Po prostu czasami czuję się przy tobie jak taka nic nie warta dziewczyna, która się do ciebie przyczepiła.
- Jeśli wyznacznikiem wartości człowieka jest dla ciebie tylko fakt, jakiego ktoś ma chłopaka czy kogo ma w rodzinie, to chyba naprawdę spędzę ten wieczór sama albo z Natalie. A wiesz, że nie cierpię jej prawie tak mocno, jak świeżego szpinaku – powiedziałam i weszłam po schodach do swojego mieszkania na Berwick Street.
Caydence w milczeniu podążyła za mną, jednak na półpiętrze gwałtownie się zatrzymała i oświadczyła, że dalej nie pójdzie.
- Rób, co chcesz – mruknęłam i pociągnęłam za klamkę drzwi wejściowych. Cały hol zawalony był torbami podróżnymi rozmaitej wielkości – od małej pomarańczowej walizki na kółkach, po średnią czarną torbę sportową Nike i skończywszy na ogromnym jaskrawozielonym kufrze, takim, jakie mieli w Harry’m Potterze. Co za idiota w XXI wieku łazi z kufrem?
- Ja pierdolę – jęknęła stojąca za mną Caydence, która chyba jednak nie mogła przepuścić spotkania z najpopularniejszym boysbandem w Anglii. – Kto normalny taszczy ze sobą kufer? I to na trzecie piętro kamienicy?
- Strzelam, że to Liam – powiedziałam i przeszłam przez stos bagaży ciągnąc za sobą przyjaciółkę. – Tylko on jest na tyle pojebany, żeby mieć kufer. I to jaskrawozielony.
- Przepraszam cię, Blair – szepnęła, kiedy dotarłyśmy do salonu, z którego dobiegał głośny śmiech. – Naprawdę cię przepraszam, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało.
- Pogadam sobie z tobą kiedy indziej – powiedziałam i weszłam do pokoju. Moim oczom ukazał się widok pięciu chłopaków i Claire; Harry i Niall leżeli na dywanie wsparci na poduszkach i zacięcie dyskutowali o grach, jakie ostatnio pojawiły się na rynku z dwoma nieznajomymi chłopakami; Liam z Claire siedzieli na kanapie i oglądali Pingwiny z Madagaskaru. Akurat leciał odcinek, w którym Marlenka chrapała tak głośno, że przestraszyła mieszkającego w kanałach krokodyla Ryśka, a Skipper i reszta myśleli, że to złowrogi potwór, więc...
- O kurde, kurde, kurde. ONE DIRECTION!
Jak na komendę wszystkie głowy zwróciły się w naszym kierunku. Rzuciłam Caydence poirytowane spojrzenie, podeszłam do miejsca, w którym siedzieli Harry, Niall i dwójka pozostałych chłopaków, i usiadłam po turecku.
- Nie zwracajcie na nią uwagi, jest zbyt podjarana – uśmiechnęłam się i podałam rękę nieznajomym. – Jestem Blair, kuzynka naszego małego kuchcika.
- Ej – Harry obdarował mnie sójką w bok. – Bo ci już nic nie ugotuję. W ogóle to cześć, rodzino.
- Jestem Zayn – powiedział czarnowłosy chłopak z ciemną karnacją.
- A ja Louis – wyszczerzył zęby drugi. Przypominał mi trochę leniwca Sida z Epoki Lodowcowej.
- Cześć, rodzino. A ta histeryczka to Caydence.
- O, cześć – Harry wstał i przywitał się z nią. Jestem Harry, śpiewałem ci...
- Tak, wiem – jęknęła podekscytowana. – Caydence. I nie wcale nie jestem histeryczką – mruknęła i przysiadła się obok mnie. Gdy już przedstawiła się pozostałym chłopakom, jej wzrok padł na Liama wpatrzonego w ekran telewizora.
- Nawet się nie łudź – zaśmiał się Zayn. – Dopóki pingwiny nie wypełnią swojej kolejnej-niezwykle-trudnej  misji, nie masz co liczyć na tego idiotę. 
____________________
Może na razie jest zbyt idealnie, mnie też się to nie podoba, ale trzeba jakoś zadomowić się w tym londyńskim świecie pełnym miłości, nienawiści i pieniędzy.